środa, 26 listopada 2014

From Poland with love

Godzina 20.00, osiedlowy sklep ogólnospożywczy, ciasne wnętrze, za ladą galeryjka napojów wyskokowych. Kolejka raz, dwa, trzy czy cztery osoby.
Pierwszy: - Monatę* poproszę! Pani ekspedientka gładko dłoń wyciąga i nawet się nie oglądając zza siebie wyjmuje odpowiednią buteleczkę.
Drugi- Monatę... I papierosy. Znowu to samo, hop dłoń do tyłu i raz dwa ze szklanego szeregu wychodzi ten jeden odpowiedni trunk. Mogłaby to robić też z zamkniętymi oczami, jestem pewna.
Wow, no bomba.
Trzeci- Monatę i dwa Żywce...
Moja kolej. Pot na plecach - Chleb żytni. I sto gram trufli...- Nieśmiało dukam. Co za paranoja**.





O tak, jestem w Polsce. Już sobie to dobrze przypominam. Zachciało mi się tych dziur na chodnikach, baa, jeśli w ogóle są chodniki to przecież i tak dobrze. Wylądowaliśmy na prl-owskim blokowisku***. Może to był ten błąd. Nie ma ochrony i szlabanu. Nie błyszczą kafle na korytarzu. Gdy pada okoliczne bloki robią się najpierw szare, potem czarne. Na szczęście w porównaniu z Holandią, tu nie pada ;) Czasem zamykam oczy i myślę, że można było to lepiej przemyśleć. Nie kupować mieszkania w ciągu jednego dnia i nie cztery lata temu, na przykład ;) Choć z drugiej strony mieszkanie lubię, jasne i fajne. Stare drzewa kukają nam w okna. Wschód słońca w sypialni. Może gdyby nie Ci ludzie, Ci co na chodnikach parkują, co łąkę rozjeżdżają i gdyby nie to błoto i reklamówki na drzewach. O tak, jestem w Polsce. Już sobie przypominam... 
Jest takie angielskie słówko 'struggle' i ono najlepiej opisuje moją adaptację. To trudna rzecz. Późną jesienią pewnie najtrudniejsza. I powoli uświadamiam sobie mój błąd, złe podejście. Bo ja chciałabym żyć tu tak jak tam. Jeździć rowerem tak samo komfortowo i bezpiecznie jak tam. Iść do państwowej przychodni i dostać to co się należy, tak jak tam. Chciałabym by nie było równych i równiejszych. I by Panie przedszkolanki nie pytały dzieci czy chcą wyjść na dwór ;)




*może nazwę przekręciłam?
**no jasne, że głupia ja. Z samej ciekawości powinnam tą Monatę wziąć. Nic straconego, mogę podskoczyć choćby dziś.
***może jak kupowaliśmy mieszkanie to tego blokowiska wokół nie było??? ;) W każdym razie w zaakceptowaniu estetyki wielkiej płyty bardzo pomogły mi książki-reportaże Filipa Springer. Znacie? Polecam zwłaszcza 'Wannę z kolumnadą', ale też i 'Zaczyn o Zofii i Oskarze Hansenach' i 'Źle urodzone'. Otworzyły mi oczy i szczerze pomogły. 
W przyszłym tygodniu na Dworcu Głównym ruszają Wrocławskie Promocje Dobrych Książek (link). W piątek 5 grudnia o godzinie 17.30 odbędzie się spotkanie z Filipem Springerem. Mam zamiar pójść i osobiście mu podziękować. A może ktoś z Was też się wybierze?

Ściskam, 
g.


4 komentarze:

  1. No adaptacja to cholernie ciężka sprawa...szczególnie gdy poprzednie miejsce lubiło się bardziej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, coś w tym jest, z pewnością ;) Chyba też te adaptacje zależą od charakteru, ja analizuję, rozkładam na czynniki pierwsze. No i przywiązuję się bardzo do miejsc. Na początku wiosny, gdy przyjechaliśmy do Polski, wynajmowaliśmy mieszkanie na tym samym blokowisku, ale jeszcze bardziej prl-owskiej części (tam, ten sklepik osiedlowy) i wyobraź sobie, że prawie pół roku tam mieszkaliśmy i też mi było dziwnie się przenieść na nowe ;) Hi, ten typ tak ma ;) Pozdrawiam

      Usuń
  2. Mówi się, że nasz dam tam gdzie nasze serce..a gdzie twoje ? :) pzdr Gosia

    OdpowiedzUsuń
  3. Planuję odwiedzic WPDK zarówno w czwartek jak i w piątek :) pewnie będę w kąciku dziecięcym :P

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za każde słowo!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...