poniedziałek, 28 lipca 2014

Bardziej tu i teraz

Siedzę sobie trochę z boku. Bardziej tu i teraz, od komputera trochę dalej. Ranki pachną kawą. Sobota znowu stuka Wysokimi Obcasami. Zbieramy kwiaty na łąkach i jest fajnie. Tata bywa w domu i jest tak rodzinnie, normalnie. Hałas dużego spoconego miasta już nie drażni, ale radość remontu i przeprowadzki miesza mi się jeszcze z tęsknotą i wrażeniem... Wrażeniem, że życie w Holandii było snem. Bajkowym snem. 

W międzyczasie Polska wciąga i zachwyca. Stare parki, kamieniczki... Tyle nowych miejsc. Odkrywanie bez końca. Bo powrót do kraju to nie powrót, to kolejna, inna emigracja...

Marzymy z przyjaciółką by tak zasiadać na starość...  
Truskawki, maliny, jagody... tych smaków po latach nie da się opisać, taaakie emocje :)
Cackam się z mieszkaniem. Każdy wybór to sprawa życia i śmierci. Z paru wyborów jestem wyjątkowo zadowolona :)
Naklejki Dzielnego Pacjenta. Dyplom za zbadanie gardła. Cuda na kiju! Szok, że można, że da się...
Jaga raczej zaaklimatyzowana :)
Spełnione marzenie- siatka na motyle
Łąki, dzikie łąki na parapecie
I dzikie dziecko na parapecie :)
Dużo ostatnio biegamy, to fakt... 
I jeździmy też dużo!

Deszcz jak to deszcz
J przejawia artystyczne zamiłowania. Taniec i zabawa w mima. Tak, tak w mima. Trzeba wrzucać pieniążki :)
No i rośnie. Czy to tylko moje wrażenie, że duża taka i dorosła?


g.

czwartek, 10 lipca 2014

Moje zoo

Czasem daję się namówić. Bywam miękka... Mięknę, gdy prosi o lody, bo w sumie, czemu by nie? I ja lubię  i lato lubi :) Mięknę, gdy prosi o kolejną bajkę (nie zawsze! Znaczy, nie zawsze mięknę, bo prosi ZAWSZE!). Zwłaszcza, gdy 'praniogotowanie' to jakoś łatwiej mnie podejść... Ale w sklepach jestem raczej nieugięta. Matka z żelaza. Kochane mam dziecię, bo histerie sklepowe dawno mamy już za sobą i w sumie obeszło się bez rzucania na posadzki. Teraz zwyczajnie rozmawiamy i idzie się dogadać. 
- No zobacz Jagódka tu same bzdurki w tych gazetkach, to się w rękach sypie... jak znajdziesz coś fajnego to kupimy.
I pewnego dnia znalazła! W starej prl-owskiej księgarni, na szarym blokowisku. A ja się ugięłam, w imię wspierania wyższych wartości...


Książka interaktywna z grubą planszą ogrodu zoologicznego i elementami do zbudowania własnego zoo. Dużo tego, ogrom! Zwierzaki, ludzie, roślinność, domki, kasa, autobus i bilety! Naprawdę świetnie dopracowane, kolorowe i łatwe do złożenia. Co ważne przy tego typu zabawkach, elementy wyjmuję się bardzo prosto (z całości odpadła nam tylko głowa zeberki ;) i są stabilne po złożeniu. Poza tym design bardzo przyjemny dla oka. 










Dodatkowo w środku znajdziecie dokładną instrukcję jak składać elementy oraz propozycje zabaw z gotowym zestawem (np. jak zaprojektować własną książkę z historią o zoo ;). 
Cena niemała, na okładce 39.90 zł, ale polecam przejrzeć strony internetowe i aukcyjne, np. TU dużo przyjaźniej. Z tej samej serii jest jeszcze wersja 'Moje miasto' dla mieszczuchów, też świetna.

No fajne, polecam!
g. 


wtorek, 1 lipca 2014

A w Holandii lubię... Położne, poród, kraamzorg

W jednej z przychodni ginekologicznych. Rok 2010. Polska.
Ja- 30 tydzień ciąży:
- Ciąża prowadzona przez holenderskie położne, chciałam tylko skontrolować.
- Nie ma problemu. A ma Pani jakąś kartę ciąży?
- Mam.- Wyjmuję i podaję doktorowi. Patrzy na kartę i na mnie. I znowu na mnie i na kartę. Obraca ją w dłoniach i zaczyna się bardzo głośno śmiać. Przeprasza, że się śmieje, mówi, że nie może przestać :)
No to ja też się uśmiecham...
- Przepraszam... bo to jest niewiarygodne wie Pani, że to TO jest takie maleńkie, ta karta, ale jakby na to nie patrzeć tu naprawdę jest wszystko, dosłownie wszystko co chciałbym wiedzieć...
- No właśnie ;)

Z braku rekwizytu (bo w kartonach!) wstawiam zdjęcie z internetu. Moja karta ciąży była trochę mniejsza, taki kartonik 15 x 15 cm ;)



Ok, miałam nie pisać. Myślałam czy ten cykl ma jeszcze sens i czy to 'A w Holandii lubię' mnie nie wykończy :) Ale co tam! Właśnie skończyłam czytać książkę o polskich położnych ('Mundra' Sylwii Szwed, wyd. Czarne) i tak bardzo mnie natchnęło, że muszę, bo inaczej się uduszę...

Wczesny ranek w pracy, wykręcam numer do przychodni. Rok 2009. Holandia.
- Dzień dobry, dzwonię, bo zrobiłam test ciążowy, jest pozytywny... Mieszkam tu od niedawna, no i tak jakby nie wiem co dalej... Czy powinnam spotkać się z lekarzem rodzinnym?
- Czy cieszy Panią ta wiadomość? (Are you happy with it?)- zabrzmiało w tle, wyważone, bez emocji.
- TAK, bardzo!
- W takim razie GRATULUJĘ!!!- entuzjazm, okrzyk radości, zabrakło mi tylko trąbki i fajerwerków.

Po odłożeniu słuchawki myślałam jednak, a co jeśli bym powiedziała NIE...

Ok, będę tu rodzić, w Holandii, tyle kobiet rodzi, rodziło, damy radę.


W Holandii ciążę zdrowej kobiety prowadzą położne. Jeśli ciąża rozwija się prawidłowo kobieta w przeciągu 9 miesięcy nie spotka ginekologa. Ale gdy choć mała rzecz odstępuje od normy- ciężarną przepisuje się do specjalisty ginekologa. 
Z położną po raz pierwszy spotykam się w 9 tygodniu ciąży, dzień przed wizytą w specjalnym ośrodku wykonują usg, dopiero ze zdjęciem maluszka wędrujemy do położnej i od tego w zasadzie momentu rozpoczyna się holenderska ciąża. Na wizytach kontrolnych, które na początku są raz w miesiącu, od 24 tygodnia co trzy tygodnie, potem co dwa i co tydzień tuż przed terminem, położna pyta o wagę, sprawdza ciśnienie i słucha bicia serduszka dziecka. Gdy brzuch jest już większy rękami kontroluje wielkość macicy (mierzy centymetrem krawieckim ;) oraz ułożenie dziecka. Fascynujące jest jak one sprawnie potrafią wyczuć obojczyk dzidziusia i bezbłędnie określić czy główka jest już w kanale rodnym, czy może znowu dzidzia się podniosła. Oczywiście w ten sam sposób sprawdzają czy dziecko ułożone jest główką w dół (dla ciekawskich- ułożenie pośladkowe nie jest wskazaniem do cięcia cesarskiego). W czasie ciąży robi się jeszcze tylko jedno usg połówkowe, w 20-24 tygodniu ciąży. Gdy coś położnej nie pasuje, automatycznie kieruje do ginekologa. W 34 tygodniu mojej ciąży na wizycie o godzinie 21 centymetr krawiecki pokazał, że macica nie zwiększyła swoich rozmiarów- od razu następnego dnia rano miałam usg i kolejne tydzień później by pomierzyć wzrost dzidziolka- dzięki temu mogłam podpatrzeć Jagódkę, trochę częściej niż statystyczna Holenderka. W czasie ciąży wykonuje się tylko dwa badania krwi, na początku bardziej dokładne, drugie tylko na poziom glukozy. Nie robi się ktg przed rozpoczęciem porodu. Poza tym, jak to w Holandii, w ciąży nie bierze się żadnych tabletek, suplementów, tylko kwas foliowy do 12 tygodnia. Wszystkie badania i opieka położnych jest za darmo, w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. I chyba nie istnieją prywatne gabinety położnych...


Za co więc płacimy? O proszę, niespodzianka- za poród w szpitalu, odbierany jako poród na życzenie :) Położne zachęcają do porodu domowego, taki poród jest bezpłatny, aczkolwiek nie namawiają. Ja od razu zdecydowałam się na poród w szpitalu, z położną w sali porodowej. Średnio 1/3 porodów w Holandii to porody domowe, z czego połowa jednak kończy się w szpitalu. W przypadku jakichkolwiek komplikacji (i nie tylko o cesarkę chodzi, ale też wskazanie do podania leków, do większej kontroli) ''nfz' zwraca koszty porodu szpitalnego. Każdy poród ze wskazaniem medycznym- odbywa się przy asyście lekarza, który jednak pojawia się na sam koniec (ostatnie minuty parcia).

Verloskamer- szpitalny pokój porodowy z rozkładanym fotelem dla partnera
Nie wiem czy kolor szafek ma znaczenie co do płci :) - ale w tym pokoju urodziła się Jagódka 

Jeśli dobrze pamiętam do położnych dzwoni się, gdy skurcze są co 10 minut, by Je zawiadomić, ale położna do domu przyjeżdża, gdy skurcze są co 5 minut, sprawdza rozwarcie, gdy wszystko postępuje można jechać do szpitala (przy skurczach co 2-3 minuty). 

No i pięknie. Było pięknie. Choć długo, bo cztery dni, z czego przez trzy dni skurcze były bardzo nieregularne. Gdy się rozkręciło, byłam tak zmęczona trzema dniami, że położna w zasadzie sama zdecydowała i skierowała nas do szpitala. I to nie, żeby urodzić, ale żeby wziąć znieczulenie i się wyspać. Wyspać się by mieć siłę naprawdę urodzić. Poród wspominam wspaniale, dwie położne (a może pielęgniarki, nie wiem, bo odkąd weszłam do szpitala- musiałam pożegnać się z położną, którą znałam) własnymi biodrami pomagały mi urodzić, Panią ginekolog poznałam na koniec i pamiętam jak przez mgłę...
Polska położna, której szczegółowo opowiadałam przebieg naszego rodzenia wzruszona stwierdziła, że niestety w Polsce na 100% miałabym cesarkę, bo kto czekałby tyle dni? 

Ze szpitala wychodzi się zwykle 3-5 godzin po porodzie (tak, tak!). I wtedy zaczyna się coś wyjątkowego. Gdy wychodzisz do domu, tam już czeka, albo za chwilkę dochodzi pani kraamzorg- jakby pielęgniarka, jakby położna, jakby pomoc.

Kilkudniowa Jagódka na rękach Inez 'kraamzorg'
Pani ta przychodzi do Waszego domu codziennie przez minimum 6 dni, a max 8 (czy 10 dni? Nie pamiętam ;), codziennie na ok. 6-8 godzin, według potrzeby. Od razu ją widać, ma biały strój pielęgniarski, łapią ją na ulicy ciekawscy sąsiedzi ;) Czym się zajmuje? Wszystkim, ale Jej głównym celem jest pomóc nowej mamie. Pomóc przy dziecku- uczy zmiany pieluszki, kąpania, pomaga w każdym karmieniu, prowadzi dziennik, waży dzidziusia, sprawdza temperaturę, doradza młodym rodzicom. S. przegadał z nią wiele godzin...

Pierwsza kąpiel by 'kraamzorg'



Dogląda też mamę, sprawdza gojenie ran, robi pranie, czasem gotuje, odkurza i prasuje (mój mąż do tej pory wspomina jak cudnie składała skarpetki ;) Nam bardzo pomogła z karmieniem piersią, to tak jakby doradca laktacyjny, który dosłownie włazi Ci do łóżka. Olbrzymia, niewiarygodna pomoc! 
Ale w zasadzie najważniejszy Jej cel to pomóc mamie wrócić do formy, czyli wyspać się(!). To jest czas dla 'Królowej Matki', kraamzorg pilnuje drzemek nie dziecka, ale mamy, goni do łóżka! Jednego z pierwszych dni po porodzie przyszła moja przyjaciółka, nie widziała jeszcze Jagody, pani kraamzorg uprzejmie ją wyprosiła (w ogóle Jej nie wpuściła!), tłumacząc że ja właśnie śpię i że to nie jest dobry moment na odwiedziny!

Opieka kraamzorg jest odpłatna i dosyć droga, ale ten wydatek jak i wiele innych związanych z porodem (kurs przedporodowy, doradca laktacyjny czy wypożyczenie szpitalnego laktatora) można odliczyć sobie od podatków.

Mieszkając w Holandii namolnie powtarzałam, że bardzo, bardzo bym chciała urodzić tam jeszcze drugie dziecko... rozumiecie dlaczego?

ściskam,
g.

PS1. Zdjęcia internetowe, ostatnie sześć robił tata S. :)
PS2. Oczywiście, wiecie jak jest z porodami. Opowieści jest tyle ile kobiet na ziemi. Oczywiście, że znam przypadki baardzo późno robionych cesarek (zapomniałam wpisać, że nie wykonuje się cesarek na życzenie, a odsetek cięć jest minimalny). Przypadki porodów zaplanowanych w szpitalu, a kończących się w domu (plotka głosi, że położne specjalnie opóźniają swój przyjazd, gdy rodzi młoda i zdrowa dziewczyna). Ale znam też przypadki pięknych porodów domowych, bez znieczuleń, w sypialni czy w wodzie. Znam też Polki, które na poród wyjechały do Polski, bo ten system jednak na początku trochę nas przeraża. Żeby nie było tak pięknie, myślę też, że jest więcej patologii, które objawiają się po narodzinach i najgorsze, niestety Holandia szczyci się niechlubnie jednym z najwyższych w Europie odsetkiem śmierci noworodków (niech mnie ktoś poprawi, jeśli te statystyki nie są już tak straszne jak parę lat temu).   
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...