Świat stanął w miejscu, odmówiłam zdrowaśkę, Ojcze Nasz i wszystkie inne... przez minutę, dwie, może trzy, nie umiałam spojrzeć na S. Zamarłam. Tak się właśnie zamiera. Oczy zasłoniłam ręką by nie widzieć świata. I nie umiałam się do Niego odezwać...
Gdy rodziła się Jagoda była ulga, radość, łzy, śmiech, niedowierzanie. Pure happiness.
Gdy rodził się Jan świat stanął w miejscu, był tylko i wyłącznie strach, paniczny, obezwładniający strach. Żadna ulga, że po bólu, żadna radość, przez kilka minut był tylko i wyłącznie strach.
Położna wołała pediatrę już w trakcie, zrobiło się zamieszanie, tłum, gdy wyszedł coś z nim robiła-myślałam, że go reanimuje. Nie umiałam płakać, byłam jak skała i myślałam tylko o tym by On Żył... Nie płakał, cisza, nic. Po chwili z Nim wybiegli, wybiegli wszyscy. Przez mgłę wydaję mi się, że Go widziałam jak Go nieśli, ale chyba nie. Zostaliśmy sami z S. Ja na tym durnym fotelu, on obok mojej głowy. Ja z tymi zasłoniętymi ręką oczami. Gdy po minucie, dwóch się odezwałam- zapytałam S. czy On żyje. I te słowa, odpowiedź przerażonym głosem S. - Nie wiem. Miałam nadzieje, że chociaż On widział coś więcej, rozumiał coś więcej...
To wraca jak zły sen.
Janek dostał 3 punkty, zamartwica urodzeniowa. Myślałam, że go przydusiłam, bo jakoś ciężko szło, ciężej niż z Jagodą. Przydusiła go pępowina, bardzo ściśle owinięta dwukrotnie wokół szyi. Odratował go jakiś aparat do resuscytacji i gdy już zaczął oddychać wszystko wróciło do normy. 3 minuty resuscytacji, 10 minut podawania tlenu. Przewieziony inkubatorem przenośnym na Oddział Intensywnej Terapii Noworodków. I na tym na szczęście kończy się 'ciężki start'. 7 godzin w inkubatorze, doba na OITN, reszta bez zmian.
Ale ten strach o Niego pewnie nie opuści mnie już nigdy.
I to poczucie, że poród to wielka niewiadoma, że absolutnie wszystko może się zdarzyć.
I to, że można urodzić i zobaczyć dziecko dopiero po kilku godzinach, że można tylko dotknąć przez okienka inkubatora.
Gdy przyszłam wieczorem do Niego do po raz drugi, bardzo płakał. Dotknęłam Jego główki, położyłam dłoń na czoło. Uspokoił się i zasnął. To był nasz kontakt skóra do skóry. Najpiękniejszy moment tego dnia. I była ze mną siła, niebywała, która mówiła, że nie ma co się martwić, że wszystko będzie dobrze. Ani przez moment w to nie wątpiłam, już się o Niego nie bałam. I tak jest do dziś. Wszystko ok.
g.
mamajagody
niedziela, 19 czerwca 2016
środa, 2 grudnia 2015
Enjoy your pregnancy!
Jakoś w okolicach środy orientuję się, że to już kolejny tydzień. 23 tydzień ciąży. Jeszcze biegam, w zasadzie to nawet nie wyrabiam na zakrętach. S. akurat w Norwegii, dobrze, lepiej niż w Malezji, mamy poczucie, że jest bliżej. Ja mam takie poczucie. Nie wiem czy Jagoda w ogóle rozumie o co w tym chodzi, że Jego tak często nie ma. Odkąd pamięta tata tak pracował, od ponad dwóch lat wyjazdy są bardzo częste i zwykle na długie tygodnie. Może nie wie, że są domy, gdzie tatusiowie są codziennie...
---
---
Oczywiście, że taki układ mnie męczy. Nie, wcale sobie z tym super nie radzę. W domu mamy bajzel, a na obiad gofry. Zmywarkę wstawiam raz na kilka dni, gdy już nie ma miejsca na blacie. Kot błagalnym wzrokiem przypomina mi o kuwecie. W sobotę oddaje się fali sprzątania. W niedziele dochodzę do siebie po sobocie...
---
---
Wychodzimy rano o 7, czasem chwilę przed, ostatnio częściej chwilę po. Najpierw przedszkole, potem korki, zanim dojadę do pracy jest 8, czasem chwilę przed, ostatnio częściej chwilę po. No godzina mi schodzi jak nic. Tęsknię za rowerem. Ale nie na tej trasie, za daleko. I koszmarny stan dróg rowerowych, bałabym się.
---
---
Podziwiam mamy, które poświęciły się macierzyństwu, którym dobrze w domu. Nie wiem, może kiedyś też do tego dojdę. Na razie mi nie wyszło, odżywam, gdy muszę rano wstać i rzęsy pomalować, gdy planuję weekendy, a sobotni poranek ma ten niepowtarzalny smak. No i piątki, ten smak :)
---
---
Wieczory są dla nas, dla mnie i dla brzucha. Jaga śpi, robię kawę bezkofeinową i wskakuję pod kołdrę. Czytam, oglądam, marnuje czas, odreagowuje stresy, spotkania. Głaszczę się po brzuchu. Trochę planuję, trochę rozmyślam. Nie spinam. Nasłuchuję tanecznych pląsów, brzuch faluje, cud się dzieje. 'Enjoy your pregnancy' niezależnie od warunków! To moje motto na ten czas.
Bałagan nie ucieknie... S. będzie za tydzień...
Bałagan nie ucieknie... S. będzie za tydzień...
g.
czwartek, 12 listopada 2015
Cud!
Długo mnie tu nie było, to będę się długo tłumaczyć... Nie chciałam się oficjalnie żegnać, dziękować i w ogóle, ale był moment, że naprawdę zmęczyłam się blogowaniem. Poczułam, że ten świat mi nie leży, nie czuję się 'blogerem' i nie wpiszę sobie tego w cv... Świat blogowy zaczął mnie męczyć. Jakaś sztuczność, te czyste pokoiki, pastelowe zabawki, dzieci jak klony w tej mięcie i szarej dresówce. Idealne dzieci, wszystkowiedzących mam... Wraz z tym zmęczeniem przyszedł brak weny, brak chęci do pisania, zupełnie przestałam robić zdjęcia. Czysta depresja. Gdyby nie Jagoda i wyjazdy S. pewnie nie wychodziłabym z łóżka. Zjechałam w dół. Polska przez jakiś czas mnie pokonała. Przyjaciele mówili- zaakceptuj, po prostu zaakceptuj, a we mnie się gotowało... Rodzina nie rozumiała, znajomi też... Już jest lepiej. Choć dalej uważam, że gdyby ktokolwiek ostrzegł mnie, że powrót do kraju wygląda właśnie TAK, nigdy byśmy z Holandii nie wyjechali. Jednocześnie równie mocno trzymam się wersji, że gdybym cofnęła czas o osiem lat, nigdy byśmy nie wyjechali z Polski... Paradoks. Wciąż tęsknie za Holandią, dlatego takie niespodzianki jak ta z wczoraj wyciskają mi łzy z oczu. Ale też Agatka* przypomniała mi jak ważne dla mnie jest TO miejsce, ten kawałek wirtualnej podłogi i że jest sens tu wrócić. Dla takich ludzi jak Agata, dla Was Kochani czytacze. Bo przez długi czas nic się nie działo, a teraz się dzieje i już!
Jeszcze nie wiem czy zostaniemy w Polsce, staram się nie rozkładać tego tematu na czynniki pierwsze. Nasz powrót do kraju miał być 'na próbę', nie przewidziałam jednak opcji, że tylko ja uznam tą próbę za nieudaną ;) Zobaczymy jak się ułożą najbliższe miesiące, przed nami duże zmiany. Nie będziemy już rodziną 2+1, ale 2+2. Z małym chłopcem na pokładzie, który wyląduje tu gdzieś w okolicach przedwiośnia. I to jest pierwszy cud. Nie jestem też już pełnoetatową mamą, pracuję na uczelni i ten wątek zwłaszcza nadaje się na blog ;) Bo choć już nie wierzyłam, że to się uda, znalazłam pracę w zawodzie i bez żadnych znajomości. Do tego będąc w ciąży. Kolejny cud. No to wracam na bloga! I to też jest cud! :)
Ściskam mocno wszystkich co jeszcze tu zaglądają!
yuupi!
g.
19 tydzień! |
* Agatka wysłała nam holenderską kartkę z gratulacjami ciążowymi. Pełne wzruszenie, bo my przecież nawet nigdy się nie spotkałyśmy, a tu taki ogrom ciepła. Dzięki Agatko, naprawdę nie wiem co powiedzieć!
czwartek, 18 czerwca 2015
Nasz dom. Salon z kuchnią
Czy komentarz jest tu potrzebny? Było tak, a teraz jest inaczej. I nie, nie uważam, że było strasznie źle. Podobała mi się ta kuchnia i czasem żałuję, że nie zachowaliśmy podobnego układu szafek. Było dość tłoczno w tym salonie, teraz jest jaśniej i przestrzenniej. No i widać jak na dłoni jak bardzo zmienia się mieszkanie po przemalowaniu ścian na biało. Mamy w salonie mało mebli, drewniany kredens i stary duży stół, który jest z nami już kilka lat i przytaszczyliśmy go z Holandii. Jednak wciąż czegoś brakuje, na przykład ramek na ścianach i fotela, który docelowo stanie we wnęce koło lampki, będzie miejsce do czytania i relaksu. Wnęka w zimie spełnia się świetnie jako miejsce na choinkę. Brakuje jakiś półeczek w kuchni. Lampy nad stołem wiszą wciąż odrobinę za wysoko. Och, ciągle coś można pozmieniać i poprzestawać. To mieszkanie to ciągły proces, coś się dodaje lub odejmuje.
Zapraszam na wirtualną podróż. Rozgośćcie się w naszym salonie i kuchni.
I jak?
g.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Czytamy. Prezenty Astona
Przed Bożym Narodzeniem Jagoda znalazła rolkę papieru do pakowania i zrobiła nam prezenty pod choinkę. Pakowała swoje skarby. Były tam małe autka, bransoletki, klocki drewniane. Były paczuszki z portfelikiem, z ludzikami, z zabawkami z jajek niespodzianek itd. Wyobraźcie sobie więc mój zachwyt, gdy na ostatnich Targach Książki na stoisku wydawnictwa EneDueRabe zobaczyłam 'Prezenty Astona' i ich okładkę. Wzięłam bez zastanowienia!
Znacie Astona? Aston zbierał kiedyś kamyki, potem patyki, taki z niego poszukiwacz skarbów. Jeśli nie znacie pierwszej książeczki o przygodach małego pieska 'Kamyki Astona' polecam zerknąć na bloga 'O tym, że' TU znajdziecie piękną recenzję.
Tym razem zbliżają się urodziny Astona. Podekscytowany nie może się doczekać wielkiego dnia. Dla zabicia czasu pakuje więc prezenty dla rodziców. Bardzo różne prezenty pakuje, a jest w tym świetny. Papier, plaster, sznurek. No pakowanie ma opanowane do perfekcji!
Wspominałam, że pakuje różne rzeczy?
Aż w końcu nadchodzi Ten Dzień, dzień urodzin i to Aston dostaje prezent. Nawet nie jeden!
Dostaje tajemniczy prezent od cioci, bardzo długą paczkę w błyszczącym papierze i wtedy zaczyna się zabawa...
Prezenty Astona to piękna i ciepła opowieść. Dużo w niej o obdarowywaniu, o zabawie i o relacjach między dzieckiem, a rodzicami. Bo rodzice Astona, podobnie jak w pierwszej książce łamią pewne schematy. To tata jest w domu z chorym synkiem, on gotuje i zmywa; ten sam tata w 'Kamykach Astona' robi na drutach. Oboje są uważni i wyrozumiali, bardzo cierpliwi, dają Astonowi poczucie bezpieczeństwa i dużo przestrzeni dla własnego Ja.
To bardzo mądra opowieść i z pewnością warto ją mieć na półce.
Tak, tak. Jagoda jest Astonem. Zbiera nie tylko kamyki, patyki, kwiatki. Ja staram się być mamą Astona i te książki pomagają mi zobaczyć więcej. Dzięki Lotta Geffenblad za tą serię. Niezmiennie mnie rozczula.
pozdrawiam,
g.
PS. Czemu Jagoda bawi się deską? No musicie przeczytać 'Prezenty Astona' i wszystko się wyjaśni. Polecam!
środa, 27 maja 2015
Nasz dom. Mała łazienka w bloku.
Zmieniliśmy lustro. Znowu! Bo były przed nim już dwa inne :) Wciąż zmieniam, przemieniam, kombinuję. Mąż mój znosi to z anielską cierpliwością, ale po kolejnej zamianie dwóch lamp na suficie w salonie, powiedział dość. Więc pokazuję Wam łazienkę w stanie na dzień dzisiejszy. W najbliższym czasie raczej nie wiele się zmieni. Chcę upolować parę starych puszek na tą półeczkę nad umywalką i tyle. Na razie tak zostaje.
Zapraszam na wirtualny podgląd małej łazienki w bloku.
Z ciemnej i ciasnej łazienki z wanną, udało nam się uzyskać przyjemnie przejrzystą, jasną i, jak na warunki, całkiem przestronną łazienkę. Zamiast wanny wstawiliśmy kabinę prysznicową harmonijkową, która dodatkowo dodaje przestrzeni małej łazience, bo można ją złożyć i już. Zmieniliśmy też miejsce umywalki na drugą stronę, wydało nam się to bardziej logiczne. Poza tym 'wyprostowaliśmy' toaletę. Białym i dosyć klasycznym płytkom ściennym dodaliśmy charakteru, łącząc je z ciemną fugą.
A kabina w wersji rozłożonej, zabiera trochę miejsca, ale jest też naprawdę duża.
Jest biel, są kolory, akcenty ludowe, wzorzysta podłoga i firaneczka na drzwiach. Jest teraz tak jak lubię. Z nutką wiejską, ale też z możliwością wielu zmian. O taki efekt mi chodziło, o łazienkę bazę. Prostą do zmian za pomocą dodatków i bibelotów.
Jak Wam się podoba?
g.
*- zdjęcia sprzed przedstawiają łazienkę, gdy kupowaliśmy mieszkanie.
czwartek, 21 maja 2015
Mniej znaczy więcej
Wierzę, że mniej znaczy więcej. W myśl zasady 3xP, staram się otaczać się rzeczami, które są Piękne, Pamiątkowe, Praktyczne... Wierzę, że mniej znaczy więcej też w kontekście zabawek. Choć tak trudno w tym konsumpcyjnym świecie brnąć z tą zasadą. Żadna reklama tego nie chwyci, phi, mniej znaczy więcej. Bo ja wierzę, że jedna lalka, jedno auto, jeden domek... że wystarczy, po prostu. Widzę, że Ona więcej nie potrzebuję. Że gdy ma więcej mniej się tym cieszy, mniej docenia. Łatwo przyszło, łatwo poszło... Dlaczego więc świat wmawia nam, że potrzeba więcej? Że lepsze będą trzy gry memo z kucykiem niż jedno z rysunkami znanego ilustratora. I nie o snobizm tu chodzi, broń Boże. O wyczucie smaku, o to by umiała docenić urodę i prostotę rzeczy. By znała słowo 'umiar'. Ma na dzień dzisiejszy jedno memo, z retro rysunkami, ulubione. Nie ma innego i nie potrzebuje... Może gdyby miała drugie z Krainą Lodu, to ono byłoby najulubieńsze. Ale nie ma. Bo wierzę, że nie potrzebuje. Że nie jest przez to gorsza broń Boże. Że nie jest przez to lepsza, broń Boże...
Oprócz gry memo z rysunkami Ingeli P Arrhenius, ma jeszcze domino (świetne i dosyć trudne, bo trzeba pary dopasowywać) i grę 'mix and match'. Wszystkie trzy warte uwagi, bo P- Piękne, P- Praktyczne i u nas też P- Pamiątkowe. Wszystkie w minimalistycznych, małych opakowaniach (wow, wielkość pudełek odpowiada zawartości), wykonane ze sztywnego kartonu, z ładnym błyszczącym nadrukiem. Ciekawe są nie tylko rysunki Ingeli, ale też design kartoników od zewnętrznej strony. Wszystko pięknie dograne.
Cmok!
g.
Subskrybuj:
Posty (Atom)